To doprawdy zadziwiające, jak broń bardzo udana i niezawodna, wyprodukowana w niebagatelnej liczbie 15 milionów egzemplarzy, świetnie spisująca się w licznych starciach (Korea, Wietnam, lokalne wojny w Afryce), nieomal znikła z kart historii, „przytłoczona” sławą i popularnością rówieśnika – karabinka Kałasznikowa. Historia obu tych karabinków, to klasyczny przykład pecha solidnego i utalentowanego rzemieślnika (w tym przypadku Siergieja G. Simonowa), którego bardzo dobry wyrób tym razem trafił na jeszcze lepszego rywala…
Amunicyjna rewolucja
W samym apogeum tytanicznej bitwy na Łuku Kurskim, 15 lipca 1943 roku, w Narodowym Komisariacie (Ministerstwie) Uzbrojenia ZSRR odbyło się spotkanie robocze poświęcone przyszłości broni strzeleckiej w Armii Czerwonej. Tematem spotkania był nowy rodzaj amunicji (tzw. naboje pośrednie) jaki podczas wojny wprowadzili Niemcy oraz Amerykanie, a uczestnicy rzeczonego spotkania mieli ocenić ewentualne korzyści wprowadzenia podobnej amunicji we własnych siłach zbrojnych.
Przeanalizowano dwa typy broni, strzelającej takimi nabojami – zdobyczne niemieckie MKb.42(H) i otrzymane z USA karabinki M1. Rezultatem tej oraz kolejnych narad, stała się decyzja o opracowaniu własnego naboju pośredniego kalibru 7,62 mm, przy czym zdecydowano o pójściu drogą niemiecką – skróceniu łuski naboju karabinowego (nabój amerykański wywodził się dla odmiany z naboju pistoletowego, którego łuskę przedłużono). Ów nowy radziecki nabój (konstrukcji N. M. Jelizarowa i B.W. Siemina) ostatecznie przybrał postać znaną jako 7,62 x 39 mm nabój wz. 43.

Nowa amunicja otwierała obiecujące perspektywy – miała oczywiście parametry słabsze niż naboje karabinowe „pełnej mocy”, ale w zupełności wystarczające na realia drugowojennego pola walki (na którym piechota rzadko prowadziła ogień na dystansach większych niż 500 metrów). Była za to wyraźnie lżejsza, co przekładało się na większy jej zapas, jaki mógł nosić ze sobą żołnierz. To ostatnie bardzo odpowiadało radzieckim dowódcom, jako że dostarczanie amunicji w strefie walk było słabą stroną logistyki Armii Czerwonej (w praktyce żołnierz mógł liczyć tylko na to, co miał przy sobie, albo zabrał rannym czy zabitym kolegom).
Nowa broń – ale jaka?
Oczywiście do nowej amunicji potrzebna była także nowa broń. Już zatem w tymże samym 1943 roku ogłoszono oficjalny konkurs. Z dwóch powodów był on dość nietypowy. Po pierwsze – konstruktorzy mieli zacząć projektować broń pod nieistniejący jeszcze nabój (udostępniono im jedynie jego oczekiwane parametry gabarytowo-masowe oraz balistyczne). Po drugie – założenia taktyczno-techniczne co do samej broni określono w sposób dość ogólnikowy, jako że sami decydenci nie do końca wiedzieli, czego będzie się można po niej spodziewać.
W efekcie na konkursie pojawiły się zarówno karabinki samopowtarzalne, karabiny „szturmowe” (inspirowane koncepcją niemieckich Sturmgewehrów), jak też i ważące ponad 6 kg „awtomaty”, zasilane ze stunabojowej taśmy… Wśród nich, konstrukcją najbardziej tradycyjną i klasyczną była broń autorstwa Siergieja Gawriłowicza Simonowa, pomyślana jako następca karabinków Mosina wz. 38 i wz. 44 (stąd mająca prawie identyczne z nimi wymiary i tak samo wyposażona w integralny bagnet składany pod lufę).
Broń Simonowa wywodziła się z jego wcześniejszych konstrukcji, w szczególności z kolejnych wersji karabinu samopowtarzalnego AWS-36, który przyjęto przed wojną na uzbrojenie i produkowano w niewielkich ilościach, chociaż szybko relegowano do jednostek tyłowych z uwagi na delikatność i zawodność konstrukcji. Jego następca, opracowany w roku 1941 (a który nie wszedł do produkcji z powodu ataku Niemiec na ZSRR i konieczności ewakuowania fabryk), był już konstrukcją znacznie ulepszoną, gdyż Simonow skoncentrował się na uodpornieniu broni na niechlujne i brutalne traktowanie jej przez przeciętnych sołdatów. W rezultacie nowy karabin był znacznie lepiej przygotowany do trudów frontowej służby niż AWS-36, chociaż okazało się, że standardowa amunicja 7,62 x 54R Mosina była zbyt silna dla właściwego działania jego automatyki . Dla konstruktora nowy, słabszy nabój był w tej sytuacji wręcz darem z niebios – dostosowana do niego broń działała teraz prawie idealnie i to w dowolnie ciężkich warunkach.

I ten właśnie karabinek Simonowa bardzo zainteresował komisję konkursową. Z jej punktu widzenia wyglądał na konstrukcję „bezpieczną” – zarówno jego niezawodność, jak i podobieństwo gabarytowe do karabinków Mosina, budziły ufność, że przezbrojenie żołnierzy nie nastręczy problemów, a ryzyko „nietrafionej inwestycji” będzie stosunkowo niewielkie. W rezultacie, po próbach poligonowych, zlecono wyprodukowanie partii testowej i wiosną 1945 roku kilkadziesiąt sztuk wypróbowano na froncie, w pododdziałach I Frontu Białoruskiego marszałka Żukowa (podczas forsowania Odry i walk na przedpolach Berlina). Opinie o nowej broni były zdecydowanie pozytywne, ale karabinek formalnie przyjęto do uzbrojenia dopiero 18 czerwca 1949 roku pod nazwą SKS (Cамозарядный Карабин Симонова / Samopowtarzalny Karabinek Simonowa), razem z opracowanym w międzyczasie karabinkiem automatycznym Kałasznikowa AK.

Zgodnie z ówczesnymi poglądami, założono że oba typy broni będą się uzupełniać w pododdziałach, podobnie jak dotychczas karabiny i pistolety maszynowe. Żołnierze uzbrojenia w SKS mieli prowadzić celny, mierzony i szybki ogień na dłuższych dystansach, zaś strzelcy uzbrojeni w AK powinni znacząco wzmacniać siłę ognia na dystansach krótszych. Z tym wiązały się nieco inne charakterystykami każdego z tych karabinków – SKS nie miał możliwości prowadzenia ognia seriami, za to miał lufę dłuższą o 10,5 cm niż AK. Z kolei ten drugi miał magazynek o większej pojemności (wymienny trzydziestonabojowy, wobec dziesięcionabojowego stałego w SKS).
Plany sobie, życie sobie…
Jak to jednak często w życiu bywa, szybko okazało się, że w przypadku tandemu SKS / AK poglądy teoretyków rozminęły się z realiami. Kałasznikowy okazały się być nad podziw uniwersalne i niezawodne, zatem utrzymywanie w tych samych pododdziałach drugiego rodzaju broni o dość podobnych, choć jednak słabszych możliwościach (a przy tym droższej w produkcji i mniej perspektywicznej), przestało mieć sens. W rezultacie karabinki SKS od końca lat pięćdziesiątych zaczęły znikać z wyposażenia Armii Radzieckiej, chociaż w pododdziałach tyłowych i w tych podległych resortowi bezpieczeństwa utrzymały się aż do lat osiemdziesiątych. Ich produkcję w ZSRR (w Tule oraz Iżewsku) zakończono do roku 1958 roku, natomiast licencyjne wersje wytwarzano za granicą (w Chinach, Albanii, Egipcie i NRD) jeszcze do połowy lat sześćdziesiątych.

Karabinki SKS (których łącznie w ZSRR, Chinach oraz innych krajach wyprodukowano ponad 15 milionów) trafiły za to do licznych „bratnich armii”, zwłaszcza w Azji i w Afryce. Szczególną karierę zrobiły w Wietnamie, zarówno podczas wojny z Francuzami (do roku 1954), jak i w początkowym okresie walk Wietnamu Północnego z Południowym oraz interwencji amerykańskiej. W latach późniejszych, zwłaszcza podczas ofensywy Tet w roku 1968, dość niska szybkostrzelność praktyczna SKS-ów w porównaniu z M-16 oraz własnymi AK, spowodowała jednak ich szybkie zniknięcie z pól bitewnych.
Prezentuj broń!
W wojskach Układu Warszawskiego karabinek SKS zrobił natomiast wieloletnią karierę jako broń pododdziałów reprezentacyjnych. Między innymi niewielka liczbę SKS-ów zakupiła w tym celu Polska, gdzie broń oznaczono symbolem KsS (Karabinek samopowtarzalny Simonowa). W tej roli służyły one blisko pół wieku i dopiero w roku 2016 roku karabinki te zaczęto zastępować bronią rodzimej konstrukcji i produkcji – karabinkami MSBS-R z Fabryki Broni Radom.

Na dolnym zdjęciu: pokaz musztry paradnej podczas uroczystości w Warszawie, rok 2012. Fot. chor. Konrad Kaczmarz, DGW, via Internet
Nawiasem mówiąc, gdy kilka pierwszych egzemplarzy MSBS-R przekazano do prób w Batalionie Reprezentacyjnym WP, okazało się, że żołnierze mają kłopoty z wykonywaniem musztry paradnej z nową bronią, która nieco różniła się od poprzednika wymiarami i rozłożeniem mas (po prostu „nie wychodziły” chwyty bronią, wyuczone na KsS-ach). Problem można było rozwiązać na dwa sposoby – zmienić nieco musztrę lub… przekonstruować nowe karabinki. No i jak nietrudno się domyśleć, wybrano to drugie rozwiązanie – najwyraźniej uznano, że łatwiej będzie zmienić konstrukcję broni, niż przepisy.
Poczynając od lat dziewięćdziesiątych, karabinki SKS zyskały także „drugą młodość” (zwłaszcza w Rosji) jako broń myśliwska. Karabinek w tej wersji nie ma bagnetu, a celownik wyskalowany jest tylko do 300 metrów (w broni wojskowej do 1000 metrów). Co ciekawe, znaczne ilości tych „sztucerów myśliwskich” sprzedano także na cywilny rynek amerykański, gdzie cieszyły się znaczną popularnością z uwagi na niezawodność, celność oraz przystępną cenę.