W latach sześćdziesiątych XX wieku francuscy żołnierze znaleźli się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Kraj, inwestujący ogromne pieniądze w rozwój broni nuklearnej („Siły Odstraszania”), marynarkę wojenną i lotnictwo, równocześnie drastycznie zaniedbał sprawy uzbrojenia wojsk lądowych. Szczególnie rzucało się w oczy zacofanie w dziedzinie indywidualnej broni strzeleckiej, którą stanowiły głównie karabiny samopowtarzalne MAS 49/56. Byłaby to broń bardzo dobra, gdyby… znalazła się na frontach II wojny światowej. Dwadzieścia lat później, kiedy Francja stała w obliczu potencjalnego konfliktu Europy Zachodniej z wojskami Układu Warszawskiego, karabiny te były już jednak praktycznie zdeklasowane przez broń Kałasznikowa, używaną przez przeciwnika.

„Skok w nadświetlną”
Nie było rady – armia francuska rozpoczęła pilne poszukiwania nowej broni. Pomocą chętnie służyli Niemcy, oferując swój dobry i sprawdzony karabin HK G3. Rzecz rozbiła się jednak o ówczesny lokalny szowinizm – we Francji rządzonej przez de Gaulle’a i jego politycznych spadkobierców, nie do pomyślenia było wyposażenie żołnierzy w broń zagraniczną. Nawet nie chodziło tu o Niemców… po prostu nie i już!
Zadanie opracowania nowego karabinu otrzymał w roku 1967 pułkownik inżynier Paul Tellié. Nie było ono łatwe. Nowa broń miała zastąpić zarówno karabiny MAS 49/56, jak i pistolety maszynowe MAT-49 (całkiem udane, ale też już dożywające swoich dni). Miała być maksymalnie prosta w obsłudze i utrzymaniu, no i w ogóle miała przywrócić francuskiej piechocie prestiż i nowoczesność.
Tellié i jego zespół podeszli do tematu bardzo sumiennie. Przez kilka lat przeprowadzono wszechstronne badania balistyczne, taktyczno-techniczne oraz ergonomiczne. W ich rezultacie zaprojektowano broń w układzie bull-pup, strzelającą nabojami 5,56 x 45 mm M193.

Kiedy w roku 1973 broń Tellié’go zaprezentowano wreszcie francuskiej generalicji, ci nie mogli uwierzyć własnym oczom. W porównaniu z poprzednikiem (MAS 49/56), a nawet z współczesnymi FN FAL, HK G3, M16, czy szwajcarskim SIG 540 (który zresztą zakupiono w niewielkiej liczbie), nowy francuski karabinek wyglądał „niepoważnie”, jak zabawka. Tyle tylko, że wbrew temu wyglądowi spisywał się najlepiej z nich – strzelał niezwykle celnie ogniem pojedynczym, miał imponującą szybkostrzelność w ogniu ciągłym, był poręczny i wygodny w obsłudze, a na dodatek był zadziwiająco odporny na wszelkie warunki klimatyczne i trudy służby.
Zbieranie powodów do marudzenia i szukanie dziury w całym, zajęło „wysokim szarżom” jeszcze kilka lat. Przez ten czas oswojono się jednak zarówno z dość szokującym dla konserwatystów wyglądem karabinka, jak i przyjęto wreszcie do wiadomości jego niezaprzeczalne zalety. Ostatecznie 8 sierpnia 1977 roku karabinek wprowadzono do uzbrojenia pod nazwą FAMAS (Fusil d’Assault de la Manufacture d’Armes de St-Etienne) w wersji F1.
„Stare grzechy rzucają długie cienie…”
W międzyczasie broń doskonalono. W roku 1979 FAMAS-y wyposażono w ogranicznik serii (trzy pociski). Biorąc pod uwagę naprawdę ogromną szybkostrzelność karabinka (1 100 strzałów na minutę, co oznaczało wystrzelenie całego magazynka w ciągu 1,5 sekundy), było to całkiem rozsądnym dodatkiem, chociaż nieco skomplikowało obsługę – odtąd FAMAS-y miały odrębny przełącznik bezpiecznika przed spustem i umieszczony zupełnie gdzie indziej (pod kolbą) przełącznik rodzaju ognia.
Mimo tej zmiany, w broni pozostawiono dotychczasowe magazynki o pojemności 25 nabojów, co w praktyce umożliwia oddanie ośmiu trzystrzałowych serii, po których pozostaje jeden nabój. Żołnierze, ze specyficznym poczuciem humoru mawiali, że jest to ostatni nabój „dla siebie”. Prawda była dużo bardziej prozaiczna – magazynki te (jednorazowego użytku, ładowane fabrycznie) zaprojektowano zanim FAMAS-y wyposażono w ograniczniki serii, a później nie modyfikowano ich projektu z powodów… biurokratycznych – cztery magazynki to 100 nabojów, dostawy i rozchód liczą się łatwo itp. Zresztą te magazynki szybko stały się pierwszą przyczyną problemów z bronią – najzwyczajniej produkowano ich za mało jak na „zasoby jednorazowe”. W praktyce zatem doładowywano je w polu, ale ich konstrukcja była na to zbyt delikatna i rychło zaczęły się zacięcia…
Tym niemniej nowe karabinki szybko zadomowiły się we francuskich wojskach. Mimo wspomnianych problemów z magazynkami, żołnierze polubili swoją broń i nabrali do niej zaufania. Z powodu swojego wyglądu FAMAS dorobił się także przezwiska „Clarion” („Trąbka”), ale według dość zgodnych wypowiedzi weteranów, wymyślili je i spopularyzowali dziennikarze, a żołnierze ani go nie używali, ani nawet nie byli nim jakoś zachwyceni.

Tym natomiast, co oprócz innych zalet, szczególnie docenili, była naprawdę dobrze przemyślana ergonomia broni. Karabinek może być obsługiwany przez strzelców prawo- i leworęcznych (wymaga to tylko przełożenia plastikowej osłony okna wylotowego łusek, a rękojeść przeładowania znajduje się na górze komory zamkowej i jest dostępna z obu stron). Integralnym wyposażeniem broni jest dwójnóg, prawie niezauważalny po złożeniu. Nawet pas nośny, mimo pozornej prostoty, umożliwia noszenie i stabilizowanie broni na kilka sposobów, w zależności od potrzeb (zob. https://www.youtube.com/watch?v=2go9VohK_9U).
Z biegiem lat stopniowo zaczęła się jednak ujawniać inna wada FAMAS-ów, dużo poważniejsza niż kwestia magazynków. Otóż, jak wspomniano, zostały one zaprojektowane pod nabój 5,56 x 45 mm M193, ale w międzyczasie jako standard w NATO przyjęto inny nabój (SS109 / M855), chociaż o identycznych wymiarach. Wówczas okazało się, że dostosowanie FAMAS do nowej amunicji wymagać będzie nie tylko zmiany skoku gwintu w lufie, ale i pewnych zmian wewnętrznej konstrukcji broni (inaczej łuski zakleszczały się przy odryglowaniu). Koszt tego okazał się nieakceptowalny dla wojska, więc Francuzi robiąc dobrą minę do złej gry, pozostali przy „starej” amunicji. I jak by nie dość było nieszczęść, akurat w tym czasie rządowa biurokracja wpadła na świetny pomysł ograniczenia wydatków, zamykając jedynego we Francji producenta amunicji nadającej się do FAMAS-a… Zanim wszyscy zainteresowani zrozumieli jakie są tego konsekwencje, było już „pozamiatane”, a jedyne, co pozostało, to rozpaczliwe wykupywanie po całym świecie nabojów M193, gdzie tylko były dostępne.
„Siła złego na jednego…”
W tej sytuacji należało spojrzeć prawdzie w oczy – albo należało jednak przeprojektować karabinek, albo zastąpić go inną konstrukcją. Rozpoczęto od prób modyfikacji, w rezultacie których wyprodukowano niewielka partię FAMAS-ów F1 ze nowymi lufami i nieco przekonstruowanym układem zasilania (oferowane je także na eksport, ale bez powodzenia), a docelowo zaprojektowano wersję G2 pod „prawilną” amunicję NATO. Było już jednak za późno. Specjaliści od arkuszy kalkulacyjnych zadali niebawem kolejny cios – w roku 2001 producent karabinków, czyli wytwórnia MAS (Manufacture d’Armes de Saint-Étienne), należąca wówczas do państwowego koncernu zbrojeniowego GIAT także została definitywnie zamknięta.
I to był gwóźdź do trumny FAMAS-a. Chociaż ta lubiana przez żołnierzy broń, przetrwała jeszcze kilkanaście lat, zanim podjęto decyzję o zastąpieniu jej niemieckimi karabinkami HK-416F, jasne było, że jej kariera ma się ku końcowi. Przesłuchiwany w tej sprawie w roku 2016 przez parlamentarną Komisję Spraw Zagranicznych i Obrony ówczesny szef sztabu armii, generał Jean-Pierre Bosser oświadczył: „Nie powinniśmy przywiązywać zbyt dużej wagi do karabinu jako znaku suwerenności”. Jak widać, sporo się we Francji zmieniło przez pół wieku…
Przy tej samej okazji, tenże generał Bosser tak ocenił FAMAS-y: „… są przestarzałe i kosztowne, nawet jeśli nadal są to bardzo dobre karabiny, prawdopodobnie jedne z najlepszych na świecie pod względem precyzji”.
A co z ich używaniem poza Francją? Udało się je sprzedać do kilku zaprzyjaźnionych krajów (głównie afrykańskich, jak Senegal, Gabon, czy Dżibuti), ale oszałamiającego sukcesu broń nie odniosła. Przyczynami tego było zarówno wspomniane wykorzystywanie nietypowej i coraz mniej dostępnej amunicji, ale przede wszystkim wysoka cena – za równowartość jednego FAMAS-a można było kupić siedem (!) karabinków Kałasznikowa.

Pozostające nadal w wojsku francuskim FAMAS-y serwisowane są przez firmę Nexter Mechanics z Tulle (dawny MAT – „Manufacture d’Armes de Tulle”), ale związane z tym koszty napraw i części zamiennych są rzeczywiście horrendalne (przykładowo cena wyprodukowanej tam nowej iglicy dla FAMAS-a wynosiła w roku 2018 aż 380 Euro, czyli około 1/3 ceny całego karabinka HK-416F…). Wszystko to powoduje, że ostatnie FAMAS-y mają zostać definitywnie wycofane do roku 2028.